Działamy na zasadach stajni rysunkowej
Jako chyba ostatniego "pacjenta" chciałam wziąć Speedwaya. Polubiłam tego ogiera i chciałam się za niego wziąć. Gdy przyszłam gniadosz jak zwykle łypał nieco nerwowo okiem na otoczenie. Podeszłam do niego z kawałkiem jabłka w kieszeni. Speed cofnął się machając łbem.
-No Speed...nie pamiętasz mnie? - Powiedziałam łagodnie. Gniady kręcił chwilę uszami, rozglądał się aż w końcu powolutku, kroczek po kroczku podszedł do mnie. - Dobry konik - Odparłam wyciągając rękę z jabłkiem. Ogier cofnął się z skulonymi uszami, potem jednak nabrał zaufania, podszedł i chętnie schrupał kawałek owocu, by po chwili domagać się więcej i obślinić mi cały rękaw. Westchnęłam, wzięłam z haczyka kantar i uwiąz, następnie weszłam powoli do konia. Gdy podeszłam odsunął się jeden krok i zrobił groźną minę, jednak gdy zaczęłam go gładzić po szyi rozchmurzył się. Delikatnie wsunęłam mu kantar na głowę, zapięłam i na uwiązie wyprowadziłam ogra z boksu. Uwiązałam go, rozebrałam z derki i zaczęłam czyścić. Wpierw włosianką przeczesałam jego coraz lepiej wyglądającą sierść, potem grzebieniem rozczesałam grzywę, ogon i zostały mi tylko kopyta. Nadal były duże opory przy podawaniu nóg, ale i tak szło nam lepiej niż ostatnio. Namęczyłam się strasznie, ale było to opłacalne. W końcu koń był czysty. Podrapałam go za uszami w ramach nagrody, następnie odziałam w ochraniacze, derkę i ogłowie. Wybrałam wędzidło oliwkowe, bo dziś tylko go polonżuję. Do kółka wędzidłowego dopięłam lonżę, w drugą dłoń wzięłam bata i idziemy na round-pen. Po zamknięciu bramki odpięłam lonżę i pogoniłam gniadego batem, by chwilę pobiegał i spuścił pary. Way ruszył kłusem z kitą w górze, chrapy jak pączki jazda. Prezentował naprawdę wspaniały kłus. W końcu przeszłam na drugą stronę ogrodzenia i pogoniłam wariata do galopu. Ruszył jak z procy pełnym galopem i brykami, wariował dobrych 15 minut, przy czym ani na chwilę nie zwalniał tempa. Ten to ma pokłady energii. Poprosiłam Carrot o przypilnowanie jego biegu, miał cały czas chodzić, wyszaleć się. Sama poleciałam po siodło, czaprak i popręg. Gdy wróciłam dziewczyna stała na środku lonżownika, a Speed spokojnie galopował przy ścianie, z chrapami w dole, rozluźniony. Po chwili przeszedł do kłusa i do stępa. Podeszłam do Carr, podziękowałam za pomoc i poczekałam aż Speed sam podejdzie. Długo nie poczekałam, bo gdy tylko stanęłam na środku nieruchomo gniadosz podszedł i spojrzał na mnie podejrzliwie.
-No już...popracujesz troszkę, trzeba wrócić do formy - Powiedziałam przypinając lonżę do wędzidła, następnie podprowadziłam konia do ogrodzenia, gdzie zdjęłam mu derkę, założyłam czaprak i siodło. Dociągnęłam popręg najmocniej jak mogłam i poklepałam stosunkowo spokojnego konia. Puściłam Speedwaya stępem po kole. Pilnowałam, by szedł energicznie i nie schodził do środka. Postępowałam go w obie strony, dociągnęłam popręg i kłus. Zacmokałam i od razu reakcja. Ogr pokłusował w obie strony trochę czasu i galop. Na komendę "galop" i uniesiony bat leniwie ruszył zad i jechał rozwleczonym, nierytmicznym galopem. Pogoniłam go batem, co dało oczekiwany rezultat. Po jakimś czasie Speed sam z siebie zaczął się zbierać. Było to dla mnie miłe zaskoczenie, przy czym w drugą stronę również była ta sama reakcja. Musiałam go czasem popędzać batem, jednak jak na pierwszą naszą wspólną lonżę było bardzo dobrze. Po jakimś czasie zatrzymałam Speeda i ustawiłam mu 4 drążki na galop. Poprosiłam o galop i podgoniłam nieco do przodu. Na początku nie wpasował i się popotykał jak ostatnia pokraka, jednak następne podejście było już udane, a każde kolejne coraz lepsze. Po jakimś czasie zmieniłam stronę i podniosłam co drugi drąg z jednej strony. Speed ładnie przegalopowywał przez nie, więc podwyższyłam wszystkie, a co drugi ustawiłam jako koziołka. Nakazałam mu przejeżdżać przez nie z obu nóg. Lepiej szło mu na lewo, ogólnie ładniej chodził na tą stronę. W końcu zwolniłam go do kłusa, drążki zwęziłam i w kłusie podnosimy nogi. Way bardzo dobrze sobie radził, wysoko podnosił nogi i skupiał się na pracy. Pomęczyłam go tymi drążkami w różnych kombinacjach (na dodany kłus, na skrócony, pojedyncze i złączone na szersze kroki) aż w końcu do stępa. Przykryłam ogiera derką i na halę. Postępowałam z nim w ręku, był zmęczony, więc się nie szarpał, nie parł do przodu, grzecznie szedł obok mnie. Pochodziliśmy tak przez 10 minut, czasem przechodząc przez jakieś drążki, zmieniając kierunek itp. W końcu wróciliśmy do stajni.
-No, dobry chłopiec z Ciebie. - Powiedziałam drapiąc gniadosza za uchem. ten z zadowolenia wyciągnął szyję i przekrzywił łeb. Po chwili takich pieszczot rozsiodłałam go, wytarłam, przeczesałam i przykryłam derką. Na koniec wysmarowałam mu kopyta olejem i w końcu wpuściłam do boksu. Tam zdjęłam mu kantar, podrapałam jeszcze chwilę za uszami, pogładziłam po szyi, ganaszu i czole, aż w końcu wyszłam zamykając boks i odniosłam sprzęt, po czym poszłam do biura napić się czegoś ciepłego. Pół godziny później wpadłam jeszcze na chwilę do niego i dałam 2 marchewki oraz trochę siana.
Offline