VANILLA wita

Działamy na zasadach stajni rysunkowej


#1 2011-03-16 21:19:29

Ev

Stały członek

Zarejestrowany: 2011-03-03
Posty: 20
Punktów :   

16.03 - ćwiczymy nad finiszem

Zaniosłam na myjkę siodło, ogłowie i inne potrzebne pierdoły. Po czym pobiegłam do boksu Sonador. Nie wystawiła łba przez bramkę, co zdawało mi się podejrzane, jednak nie przejęłam się tym zbytnio. Otworzyłam zasuwkę jednak nie weszłam do boksu. Czekałam na reakcję kasztanki. Ta tylko spojrzała na mnie wzrokiem: „Nigdzie nie idę” i odwróciła głowę w drugą stronę.
- Ej, co tobie? – spytałam podchodząc do niej i głaszcząc delikatnie po szyi. Wystraszyłam się, że coś jej się stało czy co…
- Idziemy biegać? – spytałam. Podniosła głowę, spojrzała na mnie i nastawiła uszu. Jakby sama myśli o wyścigach miała ją ożywić.
Podpięłam jej uwiąz do kantaru i wyprowadziłam z boksu. Jednak leniwie poruszała nogami, spuściła znowu łeb i wcale nie wyglądała na konia, który może coś w życiu osiągnąć. Nie chciało jej się nic.

Czyszczenie jak zawsze poszło bez większych fajerwerków. Miała trochę skołtunioną grzywę, jednak z tym sobie szybko poradziłam. Potem jeszcze pozbyłam się zaklejek i sprawdziłam co z kopytami. Nogi nie były opuchnięte ani nic, wszystko w porządku. Nadal nie rozumiałam, co z nią nie tak.
Osiodłałam ją i wyprowadziłam ze stajni. Miałam nadzieję, że ożywi się na powietrzu.

Na placu przed stajnią postępowałyśmy trochę. Nie wsiadałam jeszcze na nią. Uważnie obserwowałam czy nie kuleje czy co. Ale nadal nie widziałam żadnych poważnych symptomów. Zaczęłam truchtać, żeby zmusić ją do kłusa. Ospale, ale jednak ruszyła. Wszystko gra. Nawet się nie potykała jak to czasami miała w zwyczaju. Uznałam więc, że po prostu ma jakieś fochy i tyle.
Wskoczyłam na nią i jak już się rozsiadłam (nie powiem, że wygodnie, bo siodło wyścigowe raczej do wygodnych nie należy) to ruszyłyśmy stępem w kierunku toru.
Trasa dobrze nam znana. Sonador w zasadzie szła sama i nie musiałam pilnować, żeby mi nie skręciła gdzieś do lasu czy cuś. Pod samochód też raczej byśmy nie wpadły, bo nic po polach przecież nie jeździło. W tym czasie postanowiłam się rozciągnąć.
Skłony do stóp, do łopatki klaczy, głaskanie jej między uszami, kładzenie się na zadzie itp. Kasztanka była już do tego przyzwyczajona. Nie miałam żadnych powodów do tego, żeby obawiać się puszczenia wodzy czy cuś. Zwykle była grzeczna. Zrobiłam połowę młynka i siadłam tyłem do kierunku jazdy. Czasami gapienie się na kołyszący się zad jest ciekawe. Nagle poczułam, że kasztanka mocno przyspieszyła, a mną zaczęło telepać. Z jakiego powodu przeszła do kłusa? Mając przed oczami jedynie to, że nie jest rozgrzana, przerzuciłam nogi nad siodłem i znowu usiadłam normalnie. Położyłam się na jej szyi (co z tego, że zęby mi się o siebie obijały? ) i złapałam zjeżdżające po niej wodze. Starałam się zatrzymać Sońkę, ale tej coś się w głowie poprzewracało. Spróbowałam jeszcze raz. Obrażona, ale zwolniła do szybkiego stępa. Na ten już jej pozwoliłam, ale wystraszyła mnie. Tak dojechałyśmy na tor.

Zrobiłam jeszcze pół okrążenia żwawym kłusem, skoro już się wyszaleć chciała. Dzisiaj miałam zamiar po prostu kilka razy przegonić ja po torze. Nie chciało mi się ani ćwiczyć startów ani nic. Może trochę chciałam popracować nad finiszem. Zobaczyć, czy przytrzymywanie jej podczas całego dystansu i puszczenie pod koniec da jakiś efekt, czy może przyspieszać tylko w niektórych częściach toru. Ten trening bardziej miał służyć właśnie poszczególnym elementom niż samej sztuce poprawiania czasów.

Start z bramki, jakoś tak mi najwygodniej. Nie lubię startów z miejsca, kasztanka też raczej za nimi nie przepada. Pierwszy bieg miał być zwykły, 1200m, taki właśnie na rozgrzewkę. Nie miałam zamiaru biec więcej niż 3 razy, bo jeszcze kondycja nie jest aż tak dobra, ale powinno się tyle udać. Obciążenia nie miała zbyt dużo, wahało się koło 60kg. No ja + sprzęt, akurat tyle by wyszło chyba.
Weszła do bramki leniwie. Cały czas nie mogłam w to uwierzyć. Przecież zwykle było wszystko ok.! Na wszelki wypadek przygotowałam bat, żeby móc ją pogonić. Bramka się otwiera. Łydka, bat…a ta sobie kłusakiem spokojnym idzie! No bez jaj…
- Sońka, dobrze się czujesz?! – warknęłam zawracając ją w stronę bramki. Nie rozumiałam w ogóle tych buntów. Machnęła mocno głową zmuszając mnie do położenia się na jej szyi. Występowałam ja i znowu weszłyśmy do bramki. Jednak zanim Asia ją zamknęła, kasztanka najnormalniej w świecie się z niej wycofała.
- No nie, tak to my pracować nie będziemy – syknęłam a Asia mocniej złapała wodze wręcz wciągając nas do tej bramki. Sońka zaczęła machać mocno łbem na boki. Wredna się zrobiła, nie ma co.
Ale jakoś udało się zamknąć nas w boksie. Przyjęłam pozycję i czekałam na moment, kiedy bramka się otworzy.

Tym razem ruszyłyśmy ładnie. Sonador mocno się wyciągnęła i przebierała szybko nogami. Bardzo jestem zadowolona z jej długiego kroku, chociaż czasami wydaje mi się, że mogłaby go jeszcze poprawić. Na skręcie mną mocno zachwiało, puściłam jedną ręką wodze…ale odnalazłam się kiedy wyszłyśmy na prostą. „dodałam gazu” (nie ma to jak terminologia XD). A miałam ją przecież trzymać na krótko…no ale cóż, prosta przecież była. Przed skrętem trochę ją skróciłam, żeby ładnie weszła i nie poślizgnęła się. Nie była tym faktem zbytnio zadowolona. Głupia zaczęła ni z tego ni z owego kłusować! Co ona ma z tym kłusem dzisiaj?
- A to co, w kłusaka francuskiego się bawisz? – zdziwiłam się znowu ją zawracając. Nie mogę nadal zrozumieć co to za bunt na pokładzie.
- Doga pani, jesteś Angielką z krwi i kości i ty nie kłusujesz…ty lecisz – powiedziałam stanowczo kiedy zniecierpliwiona Asia wprowadzała nas znowu do bramki startowej. Sońka fuknęła i tupnęła przednią nogą. Zaśmiałam się lekko. Przypominała mi bowiem byka przed wyjściem na arenę. Miałam nadzieję, że teraz pobiegnie już porządnie. A to przecież tylko 1200m…kurcze, tylko tak na rozruch miało być, a ta cały czas fochy strzela.
No, ale cóż, próbować trzeba do upadłego. Nawet jakbyśmy miały dzisiaj na mecie zdechnąć, to obiecałam sobie, że przebiegniemy to.
Bramka znowu otworzyła się z trzaskiem. Kasztanka ruszyła z kopyta, oczywiście potykając się lekko na początku. Kurczę, czasami to mi się wydaje, że jej po prostu jest za dużo nóg i tyle.
- No brawo! – wrzasnęłam kuląc się na jej grzbiecie i przymykając oczy, które pomimo ochronnych gogli odruchowo chciały uniknąć kawałków błota latającego naokoło nas. Przytrzymałam ją przed zakrętem. Weszła ładnie, nie potykając się o własne nogi i nie telepiąc mną. Kiedy wychodziła na prostą lekko się poślizgnęła, jednak zachowała równowagę i po chwili zaczęła ostro przyśpieszać. Nie dałam jej się jednak porządnie rozpędzić, jak już mówiłam, chciałam sprawdzić jak sobie poradzi na mecie. A nie można powiedzieć, że biegła jakoś wolno (pomimo tego jej dziwnego nastawienia do dzisiejszego treningu). Znowu zakręt. Znowu zwolniłyśmy lekko, jednak nie miałyśmy przez to żadnych sytuacji kryzysowych zagrażających naszemu dalszemu biegowi. W końcu wyszłyśmy na ostatnią prostą. Tutaj pozwoliłam klaczy doskonale się wyciągnąć i odruchowo popędzałam ją. Szła płynnie, a mnie już powoli zaczynały wysiadać kolana. Zapomniałam ich sobie rano nasmarować, śpieszyłam się…Z każdym krokiem przyspieszała. Zdawało się, że już w ogóle nie dotyka ziemi. Chciałam krzyknąć, jednak powietrze wcisnęło mi płuca gdzieś w kręgosłup i nie byłam w stanie odezwać się ani słowem. Sonador jeszcze bardziej wyciągnęła szyję, zupełnie jakby chciała wygrać z jakimś niewidzialnym przeciwnikiem. Tak, jakby dwa konie biegły obok siebie i wygrana polegała tylko na tym, który z nich ma dłuższą szyję. Pozwalałam jej na to, przecież na prawdziwych wyścigach też trzeba tak postępować.
W końcu przejechałyśmy linię mety.

Zwolniłam ją do kłusa i odetchnęłam z ulgą. Sonador podniosła wysoko głowę i zaczęła przechadzać się jak jakaś księżniczka. No bez przesady, tylko jeden bieg dała radę pobiec, fochy strzelała przez cały czas, a teraz będzie myślała, że dostanie jakieś oklaski czy coś w tym stylu? Poklepałam ją po szyi tylko za to, że w końcu ruszyła swój ciężki zad.
Przekłusowałam ją tradycyjnie pół okrążenia, po czym zwolniłam do stępa. Wyciągnęłam nogi ze strzemion, puściłam luźno wodze i położyłam jej się na zadzie. Też się trochę zmęczyłam, a do tego bolały mnie nogi. Pozwoliłam klaczy stępować kolejne pół okrążenia, po czym zebrałam się w sobie i wyjechałyśmy z toru w kierunku stajni.
Na miejscu rozsiodłałam ją, przetarłam słomą i nakryłam derką. Sprawdziłam czy przypadkiem gdzieś się nie poobcierała, Wargi czy ma całe i czy nie opuchły jej nogi. Wszystko było w porządku. Jeszcze przeszłam się z nią po korytarzyku by sprawdzić czy nie kuleje i wstawiłam ją z powrotem do boksu. W nagrodę za dobrą pracę dostała kawałek marchewki. Ale się ucieszyła!
Uważam, że jeszcze nad techniką i strategią biegu będziemy musiały długo pracować, jednak start i finisz jako tako mamy opanowany. Jednak wciąż będziemy pracować, żeby to bieganie nie było takie monotonne

Offline

 

Stopka forum

RSS
Powered by PunBB
© Copyright 2002–2008 PunBB
Polityka cookies - Wersja Lo-Fi

[ Generated in 0.169 seconds, 10 queries executed ]


Darmowe Forum | Ciekawe Fora | Darmowe Fora
www.policja997.pun.pl www.akilian.pun.pl www.assassinspbf.pun.pl www.gangmw.pun.pl www.shinsoo.pun.pl