Działamy na zasadach stajni rysunkowej
Wstałam rano, ubrałam stare, czarnawe bryczesy i wsiadłam na odrapany rower. Wybrałam drogę przez las. Pomyślałam o pewnym koniu. Był to gniady wałaszek z ekskluzywnej stadniny. Tam chodziło tylko o pieniądze. My Heart doskonale skacze. Wygrał pięć zawodów pod rząd. Ale nie jakoś normalnie. W jego stajni ubierają go stajenni, oddają w ręce panienki w białych bryczesach, która po jeździe schodzi z niego nawet mu nie dziękując, potem wchodzi na niego następna panna, i w kółko to samo. Było mi go tak żal...
Ale skończyłam rozmyślać bo dotarłam pod Vanillę. Oparłam rowerek o mur i wbiegłam do stajni. Dzień był słoneczny, więc najpierw postanowiłam umyć, a bardziej obmyć Saharę. Wzięłam kantar, uwiąz i weszłam do boksu. Klacz spojrzała na mnie, nabrała siana w pysk i wystawiła do mnie szyję. Zapięłam wsunęłam na jej głowę kantar, zapięłam uwiąz i wyszłam na zewnątrz. Przywiązałam ją do koniowiązu, a sama poszłam do siodlarni.
Wzięłam cały sprzęt do pielęgnacji. Wyszłam objuczo na szczotkami jak wielbłąd, a po drodze dorwałam jeszcze jakieś czarne wiadro, pewnie na wodę. Zostawiłam je przy klaczy i wraz z wiaderkiem poleciałam do kraniku. Nalałam wody i doniosłam z prawie urwaną ręką przelewające się wiadro. Zaczęłam od lekkiego namoczenia sierści klaczy szmatką. Gdy była wilgotna, namydliłam ręce i wtarłam mydło w futerko i zaczęłam masować jej grzbiet. Jak widać klaczy się podobało bo co jakiś czas prychała cichutko z zadowolenia. Umyłam jeszcze jej zad i nogi. Zaczęłam powoli spłukiwać mydlane bąble z jej ciała polewając ją letnią wodą. Gdy sierść nie była namydlona zbieraczką usunęłam wodę. Nałożyłam jej lekką, ale ciepłą derkę i zabrałam się za kopyta. Klacz skuliła uszy, co oznaczało że tak łatwo się nie da. Przejechałam kilka razy ręką po jej nodze, od kopyta do barku i z powrotem. Gdy odeszłam i zrobiłam to samo z resztą nóg, klacz nie stawiała już oporu. Wyskrobałam brud spod jej kopyt i jasnym pędzelkiem nałożyłam olej do kopyt. Trząsła się i tupała, ale nie poddałam się. Za każdym jej ruchem, który mi przeszkadzał, wstawałam, tupałam przy niej i znowu zabierałam się do pracy. Gdy zaczęły mnie już boleć nogi, klacz przestała.
Dokończyłam wszystko, po czym weszłam z nią na duży padok. Rozciągnęłam uwiąz na całą długość i usiadłam na ziemi. Sahara spojrzała na mnie bardzo, a to bardzo zdziwiona. A później zrobiła coś, czego się nie spodziewałam. Podeszła mnie od tyłu, ugięła przednie nogi i się położyła. Oparła swoją śliczną główkę o moje ramie i przymknęła powieki. Patrzyłam na nią z gałami wytrzeszczonymi jak dwie piłeczki golfowe. Takiego konia jeszcze nie widziałam. Poklepałam ją czule po szyi i też zamknęłam oczy. Kiwałam się lekko na boki, a głowa Sahary bujała się razem ze mną.
Po kilku minutach Saha zerwała się na nogi i pognała przed siebie. Pociągnęła mnie za sobą, ponieważ ciągle trzymałam jej uwiąz. Gdy upadłam na łokcie, klacz zatrzymała się i podeszła do mnie znów. Skubnęła zębami moje włosy i uniosła łeb do góry. Ja też się podniosłam i poklepałam ją kilka razy. Większość osób uważa, że jak koń poniesie lub zachowa się źle, to jedynym sposobem i karą jest bat. W tym akurat przypadku nie można winić konia. Klacz leżała, nie mogła się obronić. W oddali usłyszała coś niepokojącego, uciekła. Ale to, że się zatrzymała w obliczu zagrożenia to był wyczyn. I że to byłby jej źrebak. Zrozumiałabym. Ale człowiek? Wzięłam klaczkę i wyprowadziłam. Szłyśmy spokojnie, aż dotarłyśmy do lonżownika. Tam puściłam ją szybkim kłusem. Rozlużniła się wyraźne i zniżyła głowę. Uszy postawiła spokojnie i zwolniła nieco, więc machnęłam w jej stronę uwiązem. Przyśpieszyła i zaczęła galopować przednimi nogami. Była zmęczona, więc postanowiłam już kończyć. Zaczęła też memłać coś w buzi. Zatrzymałam ją, i odeszłam na niewielką odległość. Usłyszałam miękkie kroki, a chwilę potem oddech klaczy. Zaczęłam okrążać wybieg bardzo powoli. Sahara szła niemalże przy mnie, ale nie wychylała się. Otworzyłam cichutko bramę i wyszłam. Klacz też wyszła, ale z obawy przed ucieknięciem przypięłam uwiąz. Doszłyśmy w radosnych humorach do stajni, gdzie spotkałam Metkę pucującą Liverra.
-Hej! Jak ci z nim idzie?-spytałam.
-Hmmm, jak na razie całkiem nieźle.- odpowiedziała, wychylając się zza siwka. Wzruszyłam ramionami i wprowadziłam klacz do boksu.
-No, kochanie, na zawodach dopiero się spiszesz!- szepnęłam do ucha klaczce zarzucając ręce na jej szyję. Wyszłam i skierowałam się w stronę domu.
Ostatnio edytowany przez Crunchy (2011-03-13 18:05:47)
Offline